Decyzja dyspozytora omal nie doprowadziła do tragedii. Odmawiając wysłania ekipy ratunkowej do kobiety w zaawansowanej ciąży, naraził ją nie tylko na ból. Jak tłumaczyli lekarze, zaledwie minuty dzieliły przyszłą matkę od śmierci.
Wezwanie na Dworzec Zachodni
Do zdarzenia doszło 05 marca. W hali Dworca Zachodniego pełniący dyżur pracownik socjalny zauważył niepokojąco zachowującą się kobietę. 26-letnia Ukrainka w zaawansowanej ciąży, trzymając się za brzuch, widocznie cierpiała. Jak się okazało, przebywająca wśród uchodźców kobieta, będąc w trzecim trymestrze ciąży, poprzedniego dnia uległa niewielkiemu wypadkowi – przez przypadek wylała na brzuch gorący napój.
W związku z tym, że Ukraince towarzyszyła dwójka jej pozostałych dzieci w wieku trzech i pięciu lat, nie było mowy o tym, by kobieta samodzielnie dostała się do szpitala. Pracownik socjalny wybrał numer alarmowy i powiadomił dyspozytora o konieczności udzielenia Ukraince pomocy.
Dyspozytor odmówił wysłania karetki
Jak wynika z rejestru połączeń, telefon z informacją o konieczności pomocy dla kobiety wykonano o godzinie 12.41. Po połączeniu się z dyspozytorem numeru 112 pracownik socjalny opisał całą sytuację. Podkreślił stan, w jakim znajduje się młoda Ukrainka, poinformował o jej dolegliwościach, trzydniowej podróży pociągiem i wypadku z poprzedniego dnia. Zaznaczył również, że kobieta jest blada, ma trudności z poruszaniem się, a z powodu bólu brzucha od dnia ubiegłego nie spożywała nawet wody.
W odpowiedzi na udzielone przez opiekuna Ukrainki informacje, pełniący dyżur dyspozytor dopytywał o wielkość i umiejscowienie śladu powstałego po wylaniu gorącego napoju. Podpierając się opinią, że oparzenie to nie jest stanem zagrażającym życiu, odmówił wysłania do cierpiącej załogi karetki pogotowia. Zamiast tego polecił kobiecie udać się na izbę przyjęć.
Pomogli patrolujący dworzec policjanci
Gdy wydawało się, że nie ma już nadziei na szybką pomoc kobiecie, do akcji wkroczyli pełniący na dworcu służbę policjanci. Poinformowani o całym zdarzeniu funkcjonariusze natychmiast wezwali karetkę przez policyjną centralę. W ten sposób kobieta trafiła do szpitala. Jak się okazało, natychmiast po jej pojawieniu się na oddziale pogotowia, została skierowana na operację. Według badającego ją lekarza wynika, że życie matki i dziecka znajdowało się w stanie bezpośredniego zagrożenia. O szczęśliwym zakończeniu zdecydowało zaledwie 15 minut.
W związku z tym zdarzeniem burmistrz dzielnicy Wola Krzysztof Strzałkowski skierował do wojewody mazowieckiego Konstantego Radziwiłła pismo. Prosi w nim o podjęcie konkretnych działań wobec pełniącego owego dnia dyżur operatora. Obecnie toczy się postępowanie wyjaśniające.